piątek, 16 marca 2012

„Nienawidzę, jak porażka nie wyzwala w was złości, normalnej sportowej złości”

Coś poszło nie tak...

Spotkanie z Koreańczykami przerosło „Biało-Czerwonych”.Tak psychicznie, jak i piłkarsko, co niestety bezlitośnie zweryfikowało boisko w Pusan.  Jak słusznie zauważył nestor polskiego dziennikarstwa sportowego - Stefan Szczepłek, cała taktyka Polaków sprowadzała się do wybijania piłki przez Jerzego Dudka na połowę rywali, gdzie druga linia, miała strącać ją głową do wysuniętej dwójki napastników: Emanuela Olisadebe i Pawła Kryszałowicza. Coś poszło jednak nie tak...
Cały problem w tym, że Radosław Kałużny nie wygrywał pojedynków główkowych. Jerzy Dudek wyznał później, że owszem - taka taktyka funkcjonowała skutecznie w Liverpoolu, ale tylko dlatego, że mieli ku temu odpowiednich wykonawców. Założeniem Polaków, było zrównanie się z drużyną Guusa Hiddinka w waleczności i przewyższenie ich techniką. Niestety to tylko puste słowa. Filmy dokumentalne pokazały, jak świetnie Holender przygotował zespół, kładąc nacisk szkoleniowy na bezpośrednie pojedynki z przeciwnikiem. I to wystarczyło, by spokojnie pokonać "Biało-Czerwonych."
Na chwilę uwagi, a właściwie zadumy i głębszej refleksji zasługuje praca arbitrów w całym turnieju Korea/Japonia 2002. Wyraźnie promowali gospodarzy, a ich największymi ofiarami padli Włosi. Świetną analizę pracy sędziów przeprowadził David Yallop, w książce "Kto wykiwał kibiców" Rzuca cień na machlojki FIFA. Czy praca sędziów miała wpływ na porażkę Polaków w batalii z Koreą? Niebezpośredni. Jednak gospodarze mieli u arbitrów specjalne prawa. Powiem tak. Po wielokrotnej, głębokiej analizie spotkania w Pusan, odniosłem wrażenie, że Polakom nie byłoby nawet dane wygrać. Owszem, zawiedli od strony sportowej, technicznej, motorycznej i mentalnej, ustępując pola gospodarzom. Jednak prewencja sytuacyjna sędziów na boiskach w Korei i Japonii, to było coś obrzydliwego. Ileż razy na tym turnieju, arbiter liniowy podnosił  chorągiewkę, sygnalizując pozycję spaloną dopiero wtedy, gdy było realne zagrożenie bramki drużyny Hiddinka. Wyczekiwał, wahał się, starając nie dopuścić do utraty gola przez Azjatów. Sędziowie Polakom nie ułatwiali. Bez dwóch zdań. Maciej Żurawski, Piotr Świerczewski i Jerzy Engel czuli, że sędzia Óscar Julián Ruiz Acosta jest pod wyraźną presją gospodarzy. Tak się czasem zastanawiam, wspominając mecz Wisły Kraków z Panathinaikosem Ateny, jak bardzo sędziowie zniszczyli karierę Jerzemu Engelowi (pamiętny nieuznany gol Marka Penksy, przez sędziego Rileya, który mógł przesądzić wynik meczu i zadecydować o historycznym awansie do Ligi Mistrzów).
Publikacja rzucająca światło na machlojki FIFA


Óscar Julián Ruiz Acosta, z wykształcenia prawnik

Przegrana w meczu otwarcia z Koreańczykami, postawiła Polaków pod ścianą, wymuszając konieczność pokonania w następnym spotkaniu Portugalczyków. Jerzy Engel postanowił zaskoczyć ekipę António Oliveiry i zagrać ustawieniem 4-3-3. Na środku obrony mieli wystąpić: Tomasz Hajto i Tomasz Wałdoch, na bokach: Koźmiński z Żewłakowem. Cały szkopuł jednak w tym, że Marek (dotychczasowy lewy obrońca, został desygnowany do gry na prawej stronie). W pomocy mieli zagrać: Krzynówek, Kałużny, Świerczewski, a trójkę napastników stanowić: Olisadebe, Kryszałowicz i Żurawski. Jeszcze przed tym spotkaniem, wiceprezes PZPN, Henryk Apostel domagał się kilku zmian w składzie. Trener Reprezentacji Polski zaufał jednak starej gwardii i na nią postawił. To zawsze cechowało Engela-przywiązanie i zaufanie do swoich piłkarzy. Z nimi odniósł sukces i przeżył porażki. Miał nadzieję że, wyszarpią Portugalczykom zwycięstwo i wrócą tym samym do gry o awans. No właśnie. Jednak, jako świetny psycholog widział zarówno, że zawodnicy nie radzą sobie z presją, że czują się wypaleni, bezsilni. Podczas jednej z odpraw grzmiał: "Nienawidzę jak porażka nie wyzwala w was złości, normalnej sportowej złości(...)Tej złości już nie ma, a bez niej nie wygramy pół meczu" Obecny dyrektor do spraw szkolenia trafił w sedno. Widział w oczach swoich podopiecznych strach i mentalne pogodzenie się z wielką przegraną na Turnieju.
Nadszedł dzień starcia z Portugalią. 13.30. czasu polskiego, Jeonju World Cup Stadium w Dzondzu. Nie można tutaj nie wspomnieć o deszczu, mitycznej już ulewie, w jakiej przyszło grać obu drużynom. Nie chcę być posądzonym o zbytni patos, ale do dnia dzisiejszego uważam, że niebiosa płakały po "Biało-Czerwonych". Ależ, jakie to były opady - rzekłby w TVN Meteo Tomasz Zubilewicz. Prawdę mówiąc, ten ciepły tropikalny deszcz, uwalniający zapach azjatyckiej roślinności, to jest coś, czego nie zapomni się do końca życia. Dodawał całej rywalizacji pikanterii i smaczku, z racji utrudnionych warunków dla obu drużyn. Dziewięć lat później, dzień przed meczem w Nikozji - Apoelu z krakowską Wisłą, Mateusz Borek porównał tamtejszą ulewą do cypryjskiej...

Jeonju World Cup Stadium

Ciąg dalszy nastąpi...

MARCIN SZYMAŃSKI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz