piątek, 24 lutego 2012

Awans po szesnastu latach, czyli jedziemy po złoto!

Dżentelmen w każdym calu

Gdy w 2001r. Reprezentacja Polski przełamała klątwę Zbigniewa Bońka i po szesnastu latach awansowała do Mistrzostw Świata w Korei i Japonii, kraj ogarnęła euforia! Uwierzyliśmy, że możemy być najlepsi na świecie! Jak się później okazało, mecze grupowe zweryfikowały oczekiwania Polaków. Jeśli myślicie Państwo, że to jeden z kolejnych teksów, który będzie bezmyślnie wytykał  błędy z przed blisko dekady, to bardzo się mylicie.

Zawsze ceniłem Jerzego Engela, jako człowieka i trenera. Dżentelmen, świetny taktyk i motywator, niezły psycholog, który najpierw zdobył mistrzostwo Polski z Polonią Warszawa, a później otrzymał szansę poprowadzenia kadry narodowej. Zdołał osiągnąć sukces - zakwalifikował nasz zespół, jako pierwszy z Europy. Nie dokonałby tego jednak, gdyby nie przyznanie polskiego obywatelstwa Emanuelowi Olisadebe. "Oli" regularnie strzelał dla "Biało-Czerwonych", czym zyskał sobie szacunek i uwielbienie kibiców. Warto tu wspomnieć o roli, jaką odegrali Engel i Boniek, przy naturalizacji Nigeryjczyka. Dzięki wykorzystaniu swych koneksji, ówczesny Prezydent RP, Aleksander Kwaśniewski w błyskawicznym tempie skorzystał ze swej dyskrecjonalnej kompetencji, nadając na podstawie klauzuli szczególnie uzasadnionego przypadku, obywatelstwo Emanuelowi. Awans wywalczyliśmy w głównej mierze dzięki sukcesom na boiskach rywala (1:3 z Ukrainą,  2:3 z Norwegią i 1:2 z Walią). Po końcowym gwizdku ostatniego spotkana eliminacyjnego w Chorzowie, kraj ogarnęła euforia. "Orły Engela" były na ustach całej Europy!

atwiej zapanować nad porażką, niż nad sukcesem" - tę słynną frazę wygłosił w 2002r. Zbigniew Boniek, a przypomniał na kanwie swej książki Roman Kołtoń. Trzeba przyznać, że świetnie podsumowuje wszystko to, co działo się po awansie. Piłkarzy i sztab szkoleniowy ogarnęła mania autopromocji oraz zarabiania pieniędzy. Trener Engel promował swą książkę "Futbol na tak", a sami zawodnicy angażowali się w liczne, intratne zlecenia  komercyjne(chociażby niebagatelne kontrakty z firmą Knorr, podobizny na medalach dołączanych do produktów sprzedawanych przez sieć hipermarketów Hypernova) Wielu dziennikarzy do dziś dopatruje w tym głównej przyczyny fatalnego występu na MŚ w Korei i Japonii. Osobiście mam ambiwalentne odczucia. Jest czas na trening  i profesjonalizm, są też chwile, by zarabiać na swoim wizerunku i sukcesie.

Radosław Majdan na medalu okolicznościowym

Sporym błędem Engela było niezabranie na turniej Tomasza Iwana - jednego z twórców sukcesu, awansu. Podzielił i zraził w ten sposób starszyznę drużyny, która nie bez powodu nazywała się "klubem Ajwena". To spora kontrowersja, bowiem są na świecie gracze, zawodnicy, którzy nie muszą występować na boisku, ale swym charakterem, swą mentalnością mają korzystny wpływ na kolegów z drużyny. Trener spowodował tym spory kwas w zespole. Wśród zawodników wręcz kipiało.


Jeszcze gorzej sytuacja wyglądała w relacjach z mediami. Słynna propozycja wywiadów "za kasę", arogancja i wyzywanie żurnalistów od "mamusiek" i "wodogłowi" to już gruba przesada. Paradoksalnie, mam wielką sympatię i szacunek do ówczesnych piłkarzy oraz trenera i w pewnym sensie rozumiem stres i emocje, jakie zaczęły im się udzielać. Niemniej jestem wdzięczny, jako kibic za wspaniałe emocje i doznania estetyczne. Myślę, że turniej, rozgrywany z udziałem Polski po tak długiej przerwie, przerósł wszystkich - emocjonalnie, fizycznie i logistycznie, stąd dochodziło do mniejszych lub większych wpadek i waśni. Tomasz Hajto swą postawą doprowadził Roberta Błońskiego do łez, natomiast Piotr Świerczewski o mało nie pobił się z Adamem Godlewskim. Miłe wspomnienia mają z tamtego okresu także Mateusz Borek i Dariusz Szpakowski, którego ten pierwszy postanowił wyzwać na "solo".  Pisząc "miłe" powyżej, celowo nie postawiłem cudzysłowu, bowiem teraz obaj Panowie lubią się i szanują, podchodząc do całej sprawy z wielkim dystansem.


 
Tomasz Hajto - charakterny na boisku i poza nim


 Ciąg dalszy wkrótce...

MARCIN SZYMAŃSKI